Dopiero teraz poukladalam sobie wszystko na tyle, ze moge o tym wogle myslec na spokojnie.
Na poczatku byl starch, 2 kreseczki i starch, starch pt "co jesli znow Cie maluszku strace??"
Zle samopoczucie, USG w 12 tygodniu ciazy, pozniej w polowie ciazy, kazda wizyta "wszystko dobrze, wszystko ksiazkowo". A ja sie ciagle balam. Do samego konca!!
Strach mnie paralizowal czasami, wsluchiwalam sie w swoje cialo, tak jak tylko potrafilam najbardziej.
Dochodzily obawy o to jak to bedzie byc mama 2 Corek...
Wpadlam w wir pracy, zeby nie myslec za duzo.
Opieka nad Corka1 i tak w ogromnej radosci i jeszcze wiekszym strachu czekalam.
O porodzie myslec nie chcialam, balam sie go. Przy pierwszym poszlo wszystko nie tak jak sobie planowalam. Od spoznienia o 2 tygodnie, poprzez wywolywanie, zielone wody, spadki tetna Corki1 po porod przy sali operacyjnej bez znieczulenie za pomoca kleszczy.
Gdyby nie ogromna empatia, poczucie intymnisci i wsparcia w trakcie i po porodzie ze strony personelu szpitala to bym pewnie zarzadala CC na drugi raz.
Drugi porod sie zblizal. Wszyscy dookola mowili
"bedzie dobrze"
"tym razem Ci sie uda tak jak chcesz"
"drugie porody sa latwiejsze"
Sama sobie wmawialam, poprzednio poszlo wszystko nie tak, wiec terazz musi byc tylko lepiej.
Nadszedl 37tc, odszedl czop sluzowy, Corka2 byla nisko....i przestala sie ruszac, tzn ruszala sie, ale nie tak jak wczesniej, nie spontanicznie, musialam ja do tego pobudzac zimna woda, zmiana pozycji, czyms slodkim......polozna uczulila mnie "Tak byc nie moze!, zawsze przy czyms takim jedz do szpitala na sprawdzenie"......
Znow przyszedl starch....starch paniczny.....
1 wizyta w szpitalu, wszysto ok....kilka dzni pozniej 2 wizyta.....wszystko dobrze, ale zrobimy USG dla pewnosci. Corka2 nisko, wszystko dobrze......3 wizyta wszystko dobrze, ale wywolujemy....
Znow moje marzenia o basenie, odplynelo. Ale powiedzialam sobie, nie tym razem bedzie lepiej....
Ale moje cialo po raz drugi mnie calkiem rozczarowalo.
Bez krolowki skorcze zanikaly, pomimo braku wod......znow uziemnona w jednej pozycji, znow KTG pod glowka,z znow problem z tetnem corki. Tym razem obylo sie bez kleszczy.
Ale nie dalam rady tak jak chcialam.
Moje cialo nie chcialo wspopracowac, nie chcialo rodzic....
Nie moglam sie ruszac.....slowa poloznej, ze swienie radze sobie ze skorczami, ze dobrze mi idzie, tylko mnie draznily, w srodku nie dawalam rady!!
Modlilam sie zeby juz bylo po, modlilam sie, zeby juz nie czuc bolu, nie moglam sie doczekac boli partych....a jak przyszly to nie bylam stanie wypowiedziec pol slowa po angieslku, z bolu nie moglam oddychac, a Corce2 wowczas spadalo tento za bardzo!
Modlilam sie w myslach zeby juz bylo po wszystkim!!
I urodzila sie, piekna, krzyczaca, moglam ja tulic odrazu, bardzon dlugo. Nikt nas nie pospieszal, juz sie nie balam o nia....bo juz ja mialam w ramionach, tak sie nia cieszylam, ze nie mialam serca jej klasc do tej mydelniczki szpitlanej spac, spala u mnie na brzuchu, tuz przy sercu, czula mnie a ja czulam ja.
Bylo mi tak dobrze......
Po raz pierwszy od 9 miesiecy oddychalam plena piersia.
Jednak nastepnego dnia, Maz mial byc od samego rana, z Corka1 ale zaspal, pozniej zanim odebral Corke1, zanim przyjechal, to ja juz odczulam to bardzo....kazdy ruch reka, w ktorej tkwil welfon przypominal mi o tej kroplowce, kazda pruba wstania, o szwach, pojscie do WC bylo gehenna....kazdy ruch przypomnal mi o tym jak badzo zawiodlam sie na swoim ciele.
Jak przyjechal to znow przez chwile bylam w mojej bance, Corka1 pokochala siostrzyczke od pierwszego ujzenia, nie chciala odejsc od niej ani na chwilke.
Bylo mi tak dobrze, bylismy we 4 szczesliwi.
W domu tez bylo cudownie....w nocy z usmiechem wstawalam do Corki2.....ale nastepnego dnia przylatywali Tesciowie. Byla wielkanoc.
Pisanki niepomalowane, w domu nie po mojemu wysprztane, w kuchni masa pracy....
A moje cialo odmawialo posluszenstwa, bylo obolale, krwawilo, bylo zmeczone.......i przyszly pierwsze lzy...daly mi ugle.....nie na dlugo ale przyszla ulga.
Swieta minely, tescie pojechali, przyjechala moja Mama. Maz mial jeszcze ponad tydzien wolnego, ale ja nie umialam myslec o niczym innym, jak o tym, jak ja sobie dam rade jak juz zostane sama...
Do tego, ktoregos dnia Maz wieczorem sie mnie spytal cczy ja wogle przytulilam tego dnia Corke1 czy tylko Corka2 sie zajowalam....
OCZYWISCIE, ZE PRZYTULILAM!!!
Przyszlo jeszcze wieksze zwatpienie.....
Nie bylo czasu na radosc....byly juz tylko obawy i lzy same do oczu plynace...
Obiady Mamy i jej pomoc byla cudowna!! Ale zabralko czasu tylko we 4....
Mama wyjechala w sobote, Maz we wtorek na kilka dni...zostalam sama z 2tygodniowym niemowleciem i niespelna 3latka...z moim zawodnym cialem....
Corka1 zmiane w zyciu w postaci siostry okazala buntem zyciowym. Buntem w postaci histerii i braku poslusznosci....
Corka2 okazala sie najbardziej wyrozumialym niemowlakiem na swiecie, malo plakala, pieknie jadla, duzo spala.....
Ja natomiast nie moglam sobie poradzic z tym, ze nie moge znalezc tego swojego rytmu dnia...ze nie moge sie ze wszystim ogarnac....
Corka1 sie rozchorowala, Maz znow wyjechal na kilka dni.....odliczalam minuty do jego powrotu i plakalam......
Nikomu sie nie przyznalawlam....
Corka2 rosla, rosla, a ja zamiast sie tym cieszyc to plakalam, ze znow jestem sama, ze nie jest tak jak sobie ulozylam w glowie.
Pozniej znow Maz wrocil.....i wyjechal....
Przyszlo zalamanie totalne....ale nikomu sie nie przyznawalam.
Jak to ja nie daje rady??
Wszyscy daja a ja co??
Maz zaproponowal nam wycieczke nad morze, a wlasciwie to zorganizwal i zapowiedzial....
A ja zamiast sie odrazu ucieszyc, pierwsze co pomyslalam, ze zostawil mnie z calym pakowaniem i pzygtowaniem sama...bo wraca po 5dniach w piatek w nocy a rano w sobote jedziemy....
Bylam zla, zla o to pakowanie, zla o to, ze nie uzgodnil ze mna tej niespodzianki, zla o to, ze sama bede musiala dom wysprzatac....
Zla o to, ze jestem ZLA!!
A wyjazd byl CUDOWNY!!!
Zobaczylam wtedy jaka duza mam juz Corke2!!
Znalazlam w sobie torche radosci do zabawy w piasku z Corka1...
I tak oto przeslizgnely mi sie pierwsze 8tygodni zycia w 4!!
Ja do tej pory duzo placze....ale juz duzo mniej...
Do tej pory mam zal do swojego ciala, ze nie poszlo wszystko jak planowalam.
Do tej pory mam zal, ze nie jest tak jak sobie wymazylam.
Nie sciagam regularnie mleka, jak to sobie zaplanowalam.
Nie zrobilam jeszcze odcisku nozki Corki2.
Nie ogarnelam, jak bede pracowac w tej sytuacji......
Nie powiedzialam o moim zalu Mezowi.....
Nie tak to sobie wymazylam i jestem zla....
Zla na siebie, ze nie przyznalam sie poloznej, ze ten moj baby blues chyba jest za duzy.....moze by mi pomogla....
Ale taka juz jestem, nie umiem sie przynac, ze cos moze byc nie tak. Zawsze dawalam sobie sama ze wszystim rade.
Nie lubie obciazac nikogo moimi problemami.
Wole tlamsic w sobie az sobie wszystko poukladam...
Poukladalam....ale tych pierwszych 8tyg nikt mi nie wroci.....o to mam zal juz tylko do siebie!!
Nadal na mysl o tym, ze zostane znow sama na tydzien z dziewczynkami naplywaja mi lzy do oczu....ale wiem, ze jakos bedzie.
A ja postaram sie cieszyc kazdym dniem z dziewczykami zamiast odliczac godziny do przyjazdu Meza.
Nie zmienie siebie, nadal bede zawiedzona tym, ze nie wszysto idzie tak jak bym chciala, nadal bede za duzo od siebie wymagac i oczekiwac, nadal bede plakac, jesli cos mi nie wyjdzie, nadal nie bede potrafila powiedziec najblizszym, jak cos bedzie nie tak.....
Jedno sie tylko zmieni....
JUZ SIE TEGO NIE BOJE!! JUZ NIE MA WE MNIE STRACHU........
Juz sie Ciesze na nasteny dzien z Corkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz